W jednej z firm miałem problem z rywalizującymi zespołami handlowymi.
Oba pracowały w osobnych pokojach, a dzieliła ich tylko cienka ścianka działowa.
Jednak ta chuda ścianka to nie był dla nich kawałek kartongipsu, ale… linia frontu.

Zamiast skupić się na walce o nowych klientów, tracili energię na wzajemne tarcia, udowadnianie, kto ma lepsze „trzymanie” na kliencie i tasiemcowe e-maile zawierające przerzucanie się wina za rzekome lub urojone złamanie zasad. Sytuacja stawała się nieznośna, a wyniki spadały.

Pewnego dnia zadzwonił do mnie jeden z handlowców (nazwijmy go Jankiem) z pytaniem, czy może złożyć ofertę do jednego z dużych banków. W czym problem – zapytałem?
Jest przypisany do Ryśka, handlowca z drugiego zespołu – odrzekł.
Nie miałem pojęcia, dlaczego tak błaha sprawa trafiła aż do mnie. Zadzwoniłem do Ryśka. Odrzekł spokojnie, że tak, sprzedaje tam od lat i ma świetne relacje z działem zakupów.
No cóż. Dura lex sed lex – pomyślałem. Takie mamy zasady i nie ma mowy o zmianie klienta.

Zanim jednak przekazałem odpowiedź odmowną do Janka, postanowiłem sprawdzić w systemie, czy Rysiek zanadto nie koloryzuje. Skoro już niechcący zostałem sędzią w tym ‘sporze granicznym’, to wolałem sprawdzić szczegóły.
Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że „wieloletnie relacje”, długotrwała sprzedaż i rzekome ‘trzymanie na kliencie’ w ciągu ostatnich 5 lat zaowocowało sprzedażą… jednego czajnika elektrycznego.
Nie klastra serwerowego, nie systemu informatycznego, nawet nie jednego komputera. Integrator systemów informatycznych wdrożył w banku infrastrukturę krytyczną w postaci… czajnika.
Brakowało tylko wywiadu z Zarządem banku, który dziękuje nam za dobrą współpracę i niezawodne rozwiązania wsparte profesjonalnym serwisem.
I ta anegdota mogłaby się tu skończyć.

Co jednak było przyczyną, że Rysiek nie chciał „oddać” klienta Jankowi?
Przyczyna była głębsza.

Jak wspomniałem, oba zespoły toczyły ze sobą od lat wojnę podjazdową. Cytując W. Churchilla to była „walka buldogów pod dywanem”. Zażarty bój, jednak toczony tak, by nie było go widać dla postronnego obserwatora.
Co jednak było jego przyczyną?
Przyczyna okazała się natury biurowo-topograficznej.
I postanowiłem ją usunąć!

Pewnego dnia pracownicy obu rywalizujących zespołów przyszli do biura i ich oczom ukazał się 🌲las.
Las… biurek.
Poleciłem przeprojektować biuro, rozbić ścianki działowe i połączyć 2 pokoje w jeden wspólny.
Tylko tyle i aż tyle wystarczyło, by zbudować zręby wspólnoty.
Dwa rywalizujące ze sobą zespoły (w jednym Janek, w drugim Rysiek) zaczęły tworzyć grupę społeczną. Zaczęli spotykać się przy tym samym ekspresie do kawy (wcześniej w swoich pokojach mieli osobne). Zaczęli śmiać się z tych samych dowcipów, zapraszać się na wspólne imprezy po pracy, a w ostateczności… sami przekazywać sobie klientów. Jak kolega koledze.
Już bez rozstrzygania przez Zarząd.

🔸Czy mieliście kiedyś podobne doświadczenia z rywalizacją wewnętrzną?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *